wtorek, 19 stycznia 2016

Mój przyjaciel Totoro...:)

    Jak się pewnie domyślacie, dzisiaj będzie wariacja na temat filmu "Mój sąsiad Totoro". Historia ta powstała w umyśle Hayao Miyazaki i miała swoją premierę w 1988 roku. Prawdopodobnie większość z was ją widziała, ja -wstyd się przyznać - poznałam ją dopiero w zeszłym roku. Wcześniej jego twórca dał mi się poznać w takich anime jak "Grobowiec świetlików" czy "Księżniczka Mononoke". Śmiało można o nim powiedzieć, że jest jednym z wybitniejszych twórców tego gatunku.     Zważając na wcześniejsze doświadczenia związane z oglądaniem filmów Hayao, trochę się obawiałam, puszczając go córeczce. Jak się okazało - zupełnie niepotrzebnie. Lila zakochała się bez pamięci w tej bajce, nie wiem czy większe wrażenie zrobił na niej Totoro czy Kotobus :). W każdym razie po naszej prywatnej premierze codziennie chodziła za mną i marudziła - "Mamusiu, uszyj mi Totoro..." Tak więc, wymyśliłam, że będzie to idealny prezent na Gwiazdkę.
    Jak zwykle w takich sytuacjach szukałam pomocy w internecie, ale w końcu zdecydowałam się stworzyć własny wykrój, który prawdę mówiąc do skomplikowanych nie należał :). Zostało mi tylko zdecydować z czego zrobić tego stwora. Wybrałam polar minky bo najbardziej odpowiadał mojemu wyobrażeniu, po za tym zawsze jest dostępny. Ale jest jeden minus tego materiału - tłoczone kropki, które kompletnie nie pasowały do mojej wizji. Przecież to nie problem - wystarczy mieć żelazko, otóż nie do końca. Jakimś dziwnym trafem trafił mi się taki materiał który kompletnie nie chciał się pozbyć tłoczeń. Po godzinnej walce, można było powiedzieć, że wygrałam, choć jeszcze gdzieniegdzie było widać przebicia. Przystąpiłam do głównej czynności, czyli szycia. To przebiegło w miarę sprawnie, choć naszywanie filcu na minky, trochę się przeciągnęło. Zostało mi tylko zszycie wszystkiego razem i zrobienie noska. Oto efekt końcowy :






    Jako, że nie miałam pomysłu na zamocowanie filcowych oczu to je zwyczajnie przykleiłam specjalnym klejem do tkanin. Czasem najprostsze sposoby są najlepsze ;) Pazurki, nosek i źrenice zrobiłam ze cienkiej skórki ze starych rękawiczek.







    Jeśli chodzi o wymiary to całkowita jego wysokość to 40 cm - wraz z uszkami, natomiast szerokość to 30 cm.  Rozważałam uszycie go w formie bardziej okrągłej, ale w końcu zdecydowałam się na poduszkową - w razie gdyby Lilu chciała na nim spać :)
   






    Sama zainteresowana nie była dzisiaj wzorową modelką i za nic nie chciała się uśmiechnąć. Ale jakoś sobie z tym poradziłyśmy :).
   Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i nie są tknięte Photoshopem więc proszę nie oceniać mnie zbyt surowo... Mam nadzieję, że dzisiejszy post był ciekawy, a jeśli nasuwa jakieś pytania to zapraszam do kontaktu :)

Inga

piątek, 15 stycznia 2016

Potrzeba jest matką wynalazków

    Miesiąc przed Gwiazdką zaplanowałam wyjazd do mojego rodzinnego domu. Równocześnie pomyślałam sobie, że byłoby miło przy tej okazji kogoś odwiedzić. Mój wybór padł na Bydgoszcz, gdzie mieszka moja przyjaciółka z mężem i dwoma synkami. Kupiłam bilety PKP na 18 grudnia i z niecierpliwością czekałam na tą datę. Naturalnie, jako dobra ciocia, przygotowałam dla maluchów po misiu i to skłoniło mnie do napisania tego postu :).
    Nie udało mi się skończyć ich na czas i w dniu wyjazdu zapakowałam to co już zrobiłam do torby z mocnym postanowieniem dokończenia w podróży. Dojazd na dworzec minął nam bez przygód i choć na pociąg czekałyśmy godzinę to było warto. Moja dziewczynka kocha ciuchcie, więc była zachwycona, tym bardziej, że trafił nam się ładny i nowoczesny pojazd w którym można było hasać do woli :).
    Jak już zajęłyśmy nasze miejsca to Lilce dałam książeczkę, a ja sama zabrałam się do pracy. Przyszyłam misiom łapki i zabrałam się za pyszczki. Tak sobie pomyślałam, że oczy i nosek im wyszyje, dlatego nie wzięłam nic oprócz igły i nitki. Nie powiem, trochę się przeliczyłam bo choć ślepka wyszły ładne to nie można było tego powiedzieć o reszcie... Myśląc nad sensownym zamiennikiem, zaczęłam przeszukiwać pod tym kątem torebkę. Nie zawiodłam się, znalazłam zwykłą czarną rękawiczkę i po odcięciu jej dwóch fragmentów - mi zostały mitenki, a misie zyskały noski :)


Mój warsztat pracy i niezbędne narzędzia :)

    Całe szczęście, że w torebce noszę Victorinoxa bo inaczej musiałabym chyba odgryźć te kawałki materiału ;). Cała operacja kończenia maskotek trwała jakieś półtorej godziny i o dziwo, Lila bawiła się równie dobrze co ja, wcale mnie przy tym nie absorbując.


Jeszcze bez oczek..


Trochę mi się nosek pomarszczył :)

Jeszcze im czegoś brakuje...

    Miśki zrobiłam ze zwykłego polaru oraz minky, a wypełniłam kulką silikonową. Ciekawostką jest fakt, że oba pluszaki zrobiłam z identycznych kawałków materiałów - wycinałam je z tego samego szablonu. Właśnie dlatego każda tak uszyta zabawka jest wyjątkowa :). Swoja drogą Lilka od razu się w nich zakochała i musiałam dać jej słowo, że też takiego dostanie.




   Wracając do maskotek... Do ostatecznego wykończenia brakowało mi jeszcze ostatniego elementu. Ale to znalazłam już w sklepie, w samym centrum Fordonu, a dokładniej - w kwiaciarni. Poniżej zamieszczam już zdjęcia z nowego domu małych misiów :)




    Mam nadzieję, że wybaczycie mi nie najlepsze zdjęcia, ale lepszym sprzętem niż mój telefon nie dysponowałam. Choć akurat ostatnia fotka przyleciała do mnie wprost z Bydgoszczy i bynajmniej nie jest mojego autorstwa :)

Pozdrawiam i życzę miłego dnia!
Inga

wtorek, 12 stycznia 2016

Misiowe nie-misie :)

    Zaskakuję samą siebie bo choć jednym z moich noworocznych postanowień jest częstsze publikowanie na blogu to nie sądziłam, że mi się tak szybko uda. Dlatego oto jestem choć minęły dopiero cztery dni od ostatniego wpisu!
    Do napisania tego posta skłoniła mnie reakcja mojego bezpośredniego otoczenia na uszyte zwierzaki. Tytuł celowo jest nieoczywisty bo to co stworzyłam ma wiele twarzy, a przynajmniej tak parę osób twierdzi...;)
    Ale do rzeczy. W okresie przedświątecznym uszyłam w sumie pięć maskotek. Dwie z nich dziś Wam zaprezentuję. W odgórnym założeniu miałam stworzyć dwa misie w tradycyjnej formie. Przekopałam w tym celu internet i znalazłam wykrój, który mnie zachwycił. Naturalnie nieco zmieniłam jego formę dostosowując do moich wymagań i zabrałam się do pracy. Szycie pierwszego okazu było czystą przyjemnością(kolejnych zresztą też:)). Do jego stworzenia użyłam kremowego polaru i beżowego minky, trochę się martwiłam jak moja maszyna poradzi sobie z tymi materiałami, ale pozytywnie mnie zaskoczyła. Oto efekt końcowy:



   Może tego nie widać na tym zdjęciu ale misiu ma nieco dłuższy pyszczek co przydaje mu wyglądu pancernika. Zresztą ja sama widziałam w nim bardziej borsuka, choć moja Lilka od razu zaczęła mianować go misiem :) W każdym razie po dodaniu mu błękitnych oczu zaczął przypominać nieco psa husky... Tak więc wiele twarzy ma ta istota i z tego co się orientuję w nowym domu została uznana za myszkę :).
   Kolejne stworzenie już z całą pewnością jest misiem. Uszyty jest na bazie tego samego wykroju, choć wiadomo, że przy ręcznym szyciu, stworzenie bliźniaka jest praktycznie niemożliwe. Różnią się kolorem minky, ponieważ przy drugim wykorzystałam ciemny brąz materiału i skontrastowałam z jasnym polarem. Wyszło bardzo dobrze, jestem dumna z obu moich pluszaków, których tworzenie choć zajęło mi sporo czasu to było czystą radością :)
Oto mały misiowy dżentelmen:



    Mogę Wam zdradzić, że tego malucha zawiozłam w prezencie mojemu bratankowi, a wcześniejszy okaz został w Warszawie u siostrzenicy Maćka :)
    Jeszcze kilka danych technicznych. Obydwa stworzonka mają około 20 cm wysokości. Wypełnione są kulka silikonową, której zużyłam sporo żeby uzyskać pożądaną sztywność. Łapki zostały przyszyte ręcznie, tak samo jak oczy, nos i buzia. Trochę się napracowałam przy wszywaniu nosków bo choć dla pierwszego użyłam ciemnobrązowego minky, to w  drugim wykorzystałam kawałek cienkiej skóry co nastręczyło mi niemało emocji ;)




Zapraszam do kontaktu wszystkich mających jakiekolwiek pytania i mam nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy!

Inga

piątek, 8 stycznia 2016

Świąteczne niespodzianki ;)

     Po nieco dłuższej niż planowałam przerwie wracam do Was z garścią nowych pomysłów.  Mam nadzieje, że wszyscy mieliście udane Święta i Nowy Rok. Ja zniknęłam zakopując się pod stertą szytych przeze mnie prezentów.. No dobra, może nie była to tak zatrważająca ilość, ale wystarczająca by zużyć moje pokłady cierpliwości, ale o tym za chwilę :)
     Naturalnie na początku stworzyłam sobie listę rzeczy "do zrobienia" i co ciekawe, zabrakło mi czasu tylko na jedną z nich. Zaczęłam od lalek. Tak, miałam zamówienie od dwóch młodych dam (7 i 10 lat) na dwie lalki w typie tildy. Trochę zmodyfikowałam swój wcześniejszy wykrój, tak aby lale miały wyrazistsze twarze i przystąpiłam do tworzenia. Jak to zwykle bywa, regulowanie maszyny i przewracanie tych małych ciałek na właściwą stronę zajęło mi sto razy więcej czasu niż samo szycie. Przy tych czynnościach dowiedziałam się co znaczy prawdziwa cierpliwość, a przecież mam niekrzesaną dwulatkę w domu! Jednak wartość edukacyjna szycia jest nieoceniona ;)
    Wracając do samej produkcji to zmagając się z materiałem, oporną maszyną i wszelkimi przeciwnościami losu w końcu dotarłam do kresu zadania i mogłam pochwalić się dwiema lalkami. Oto one:




    Może dodam jeszcze kilka technicznych uwag. Ciałka lalek uszyłam z surowej bawełny, jest to wyjątkowo sztywny materiał, ciężko się go "przewraca" ale jest przy tym wytrzymały, a ja postawiłam na trwałość. Oczy, brwi i buzia są wyszyte zwykłymi bawełnianymi nićmi, a włosy zrobiłam z wełny, którą musiałam rozpleść, aby nadać im ładny kształt. Samo wszywanie wełny stanowiło nie małe wyzwanie. Każda ma inaczej rozwiązaną tę kwestię. Rudej zrobiłam kilka poziomych rzędów włosów przechodzących aż do czubka głowy. Natomiast u Brązowej postawiłam na klasycznego irokeza, przechodzącego przez całą głowę. Naturalnie na koniec użyłam igły i nitki do uformowania fryzury :)






    Zupełnie osobnym zagadnieniem okazały być się ich ubranka. Do ich uszycia zbierałam się bardzo długo, choć samo ich wykonanie zajęło mi ledwie kawałek dnia. Szczerze nie znoszę tego robić, a rzeczone dziewczynki zamierzają doszyć jeszcze swoim lalkom kilka kompletów ubrań - co w praktyce oznacza dla mnie kłopoty. Po cichu liczę na to, że zapomną :). Jeśli chodzi o krój ubrania to postawiłam na prostotę. Nie tylko dlatego, że bardziej skomplikowane rzeczy by mi nie wyszły (choć było to istotnym czynnikiem;)), ale też po to by było szybciej. Większość materiałów to bawełna, która w mniejszym lub większym stopniu jest wzbogacona elastanem, co bardzo pomaga przy tworzeniu ciuszków które mają być zdejmowane.
   Jeśli kogoś frapuje jeszcze jakaś kwestia dotycząca laleczek to zapraszam  do kontaktu. A tymczasem życzę miłego dnia i obiecuję wkrótce tu powrócić i pokazać dalszą część moich świątecznych zmagań :)

Inga
   
    
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka